Autor: LO
Pomoc edytorska: Endrju
I kolejna niedokończona opowieść. Tym razem mocno futurystyczna. Z tego co pamiętam, na jej podstawie zbudowaliśmy nawet prawdziwe poziomy do DOOMa. A może odwrotnie ;-) Albo i równolegle. Fajno, że się znalazła, bo zupełnie o niej zapomniałem.
Dodatkowo dokonałem rozlicznych redakcji współcześnie podczas przepisywania tego z zeszytu by łatwiej się czytało (ma-sa-krycz-na ilość równoważników...). Brak daty powstania, ale obstawiam drugą klasę LO - jak przy większości tekstów. Max trzecią - zauważam radykalną poprawę w stylistyce i interpunkcji ;-).
Część pierwsza: Labirynt - Banda kretynów! - Znowu wpakowali go do wirtualnej rzeczywistości. - Świetnie się bawią! Ciekawy jestem, co znowu wygrzebali? O, no proszę: DOOM. A chciałem pospać do kolacji.
Sięgnął do kieszeni i namacał jakąś kartkę. Wyciągnął ją i rozprostował:
Pozdrowienia od LUCASA Przed tobą caluteńki epizodzik. Wściekły zmiął kartkę i rzucił na podłogę obok wielu innych. Podszedł do szafki stojącej pod ściana i wyciągnął kombinezon pomalowany barwami maskującymi. Totalny odpał, gdy wokoło beton i metal. Do tego spodnie z wieloma kieszeniami i kilkoma stalowymi kółkami przy pasie oraz w szwach nogawek. Mocne buty z włókna węglowego na gumowanej podeszwie. W środku przyjemna, miękka wyściółka. Zatrzasnął zamki i przymocował zaczepy do kółek w spodniach tuż pod kolanami - mniejsza szansa na mokre stopy. Do każdej kieszeni buta włożył paczki energetyczne. Będą jak znalazł, gdy znajdzie się w takiej sytuacji, że da radę tylko się czołgać.
Naciągnął bluzę i połączył ją suwakiem ze spodniami niemal w jedną całość. Założył dolną część uprzęży mocującej na broń. Na stole leżały jeszcze części pancerza: po dwa na uda, jeden na tułów oraz hełm z noktowizorem. Łydki będą chronione przez usztywnione cholewy. Na pancerzu zamontował pozostałą część uprzęży. Kolejne zasobniki z energią i bateriami do zasilania hełmu poutykał po odsłoniętych kieszeniach.
Do kabury przy pasie, zaraz obok myśliwskiego noża, wsadził sześciostrzałowy pistolet Beretta 70. Dobry na komary.
Do plecaka wrzucił resztkę baterii i amunicji, które udało mu się jeszcze znaleźć na dnie szafki oraz pojedyncze ogniwo energetyczne. Zarzucił plecak na grzbiet i tak wyekwipowany wszedł do teleportu.
* * * Stał po ścianą w ciemny korytarzu. Na ziemi leżały jakieś zwłoki, najwyraźniej ktoś zginął od otwierającego się portalu. Ciało nieszczęśnika było tak spalone, że aż trudne do rozróżnienia - Humanoid czy Trooper? Mógł to oczywiście być też zupełnie nowy przeciwnik, którego domontowali do bazowej wersji gry.
Ruszył przed siebie sunąc niemal bezszelestnie. Nieliczne działające lampy oświetlały jego przygarbioną postać. Korytarz skręca w prawo. Ostrożnie wyjrzał za róg: cisza i spokój. I tylko pod ścianą leży urwana ręka pokryta zielonkawą pleśnią. Na końcu korytarza ledwie widoczne w półmroku schody wiodące do góry.
Pomaszerował dalej, precyzyjnie stawiając kroki. Gdzieś z lewej doleciał go szum płynącej wody. Kilka kroków dalej w ścianie ział regularny otwór - jakby po wyrwanym oknie, przez który ostrożnie wyjrzał. Jakieś całkiem spore pomieszczenie, do którego spływa zielony, fluorescencyjny kwas. Ponad bulgoczącą cieczą, pod ścianami została umieszczona kładka, po której kręciły się jakieś stwory. Nierozpoznawalne w marnym oświetleniu.
Skulił się by łatwiej i ciszej prześliznąć się do poniżej otworu. Na szczycie schodów znajdował się dość jasno oświetlony podest. Dalej korytarz wiódł prosto i chyba rozwidlał się. Nie zdążył przyjrzeć się dokładniej gdy nagle z mroku powyżej wysunął się rozwarty pysk rakietnicy.
- Nie ruszaj się! Dobra, teraz pomału, ręce do góry i powoli obróć się bym cię lepiej widział... Co? To ty Frank?
- Benny! Kopę dni...
Uściskali się i wymienili ze sobą kilka grzecznościowych uwag. W końcu Frank spytał:
- Jesteś tu z własnej woli czy cię zapali?
- I tak i nie. Złapali mnie na próbie włamania się do systemu. Ech, a byłem już tak blisko! A ty?
- Napadli na mnie w domu, podczas sjesty! Aha, masz może coś lepszego od tej Beretty, którą chyba tylko dla ponurego żartu mi zostawili. Coś w liczbie sztuk większej od jeden, co tobie zbywa?
- Ach, to cały ty, Frank. Zawsze coś kręcisz zamiast powiedzieć wprost. Taaa... Pewnie, że mam. Tę oto strzelbę. Ale bez amunicji. Temu tam już nie będzie potrzebna.
- Dzięki. Nie martw się, mam kilka pionków. Walały się tam niżej w korytarzu - pomyślałem, że jeszcze mogą się przydać. A ty co żeś się tak czaił w tej dziurze?
- Wydawało mi się, że ktoś idzie. No i proszę! - Uśmiechnął się krzywo patrząc na kolegę. Nagle wzdrygnął się. - Tst. Teraz też coś człapie. Chodź tu!
Z głębi korytarza rozległy się mlaszczące kroki potwora, który z cicha coś do siebie warczał. Obaj doskonale wiedzieli co to za stwór. Ludzie nazywali go po prostu "Demon" a ci dwaj od dawna mieli opracowaną sprawdzoną taktykę likwidowania go.
Stwór poruszał się na dwóch tylnych łapach. Zasadniczo z braku nawet tak rachitycznych kończyn przednich jak choćby u T-Rexa należałoby powiedzieć, że poruszał się po prostu na dwóch łapach. Jak bezskrzydły kurczak. Tylko taki z olbrzymim łbem i oślinionym pyskiem pełnym solidnych i ostrych zębów. Gdy mijał ich kryjówkę gwałtownie do niego doskoczyli przecinając mu gardziel błyskawicznie dobytymi ostrzami. Stwór kłapnął jeszcze próbując rozgryźć napastników ale już był martwy - przebite serce nie działało jak należy.
Martwe cielsko zepchnęli w dół schodów. Zsunęło się wydając mlaszczący odgłos i znacząc stopnie strumieniem posoki. Byli zadowoleni - udało się pozbyć przeciwnika bez hałasu, który mógłby zwabić jednego ze zwyczajowych koleżków Demona. Jemu podobnych. Silnych w kupie.
Następnie wśliznęli się w wąskie przejście, przymykając za sobą drzwi. W samą porę. Na rozwidleniu korytarzy pojawiła się grupa "Impów", maszerujących prosto w ich stronę. Przeszły dalej w dół po schodach i zatrzymały się przy korpusie Demona. Przyglądały się mu, powarkując do siebie gorączkowo. Ten i ów rozejrzał się niespokojnie Wreszcie zbiły się w jeszcze ciaśniejszą gromadkę i poszły sobie dalej.
Impy, spotykane pojedynczo nie są groźne, lecz w grupie mogą sprawić spory kłopot, zwłaszcza, gdy atakują jednocześnie z kilku stron.
Frank i Benny już mieli wyjść z ukrycia gdy usłyszeli odgłos pracującego mechanizmu, charakterystycznego dla pneumo-mechanicznych drzwi typowych dla świata Dooma. Po chwili rozległ się donośny świst powietrza przeciskającego się między zaciśniętymi zębami. Tak głośny, że niemal zagłuszał ciężki chód swego właściciela. A ten podążył w ślad za Impami. Czujnie wyjrzeli na korytarz. Zdążyli jeszcze zobaczyć fragment zielonej peleryny niknący za rogiem.
- Zielony Gracz! Skąd on wyszedł?
- Stąd!
Przy schodach ział otwór niedomkniętego tajnego przejścia. Wionęło od niego zaduchem i stęchlizną.
- Lepiej tam nie wchodźmy. Najlepiej pójdźmy tam, skąd przyszły Impy. Przynajmniej mamy pewność, że jest tam aktualnie o pięć Impów mniej!
* * * Już niemal doszli do rozwidlenia korytarzy gdy nagle zdało się, że samo powietrze się na nich rzuciło. Jakaś eteryczna istota widoczna nie bardziej niż ciemniejsza plama w otaczającym mroku. Stworzenie wgryzło się w rękę Franka. Ten drugą ręką odruchowo zdzielił agresora w łatwy do zlokalizowania pysk. Zaskoczony potwór rozwarł szczęki i uskoczył do tyłu. Na czas wystarczający by Frank dobył i wymierzył broń.
Jednak nie tak prosto trafić w niemal przejrzyste stworzenie, które niczym widmo porusza się w półmroku zasnutym oparami i wyziewami ze ścieku poniżej. Dopiero któraś kolejna kula sprawiła, że galaretowata substancja jego mózgu rozprysnęła się na ścianach. Martwy stwór upadł w szlam pokrywający podłogę korytarza.
Przyjrzeli się zarysowi nadal przejrzystego truchła w otaczającej je mazi. W zasadzie miał niemal ten sam kształt co Demon. Z jednym wyjątkiem - ten posiadał także solidnie rozwinięte górne / przednie kończyny, zakończone potężnymi i ostrymi szponami.
- Hm. Jak Demon z pierwotnej wersji Dooma - mruknął Benny. - Interesujące.
Upchnęli zwłoki za stojącym nieopodal olbrzymim lichtarzem a następnie udali się w lewą odnogę korytarza. Miejscowo było tu trochę jaśniej, ale dalej, gdzie korytarz schodził na niższy poziom, było ponownie dość mroczno. Kolejne rozwidlenie.
Ponownie wybrali lewą odnogę. Jako, że środkowy korytarz tonął w niezachęcającej do penetracji całkowitej ciemności natomiast w prawym można było tylko zobaczyć kolejne rozwidlenie. I więcej mroku. Wybrany korytarz ponownie skręcał w lewo jednocześnie wznosząc się schodami na wyższy poziom. Nagle zostali zaatakowani przez dwóch Humanoidów, Troopera i Demona. Kilkunastoma strzałami położyli napastników trupem. Pokiereszowane zwłoki padły na podłogę obok innych, niezidentyfikowanych ochłapów gnijącego mięsa.
Ponownie raniony Frank oparł się o ścianę i podreperował swe siły energią z podręcznego pakietu. Nagle ściana, o którą się opierał gwałtownie uniosła się sprawiając, że Frank zataczając się nieomal wpadł do jasno oświetlonego pomieszczenia za nią. Na podłodze leżało kilka pakietów energii i trochę amunicji, które sprawnie podzielili między sobą. Po czym wrócili by przeszukać dymiące jeszcze zwłoki. Niestety, nie znaleźli nic godnego uwagi.
Za to dalej, w głębi pomieszczenia, w kręgu światła padającym przez otwór w suficie leżało coś błyszczącego chromowanymi powierzchniami. Podeszli bliżej a widok potężnej łańcuchowej piły sprawił, że twarz Franka rozciągnęła się w szerokim - choć lekko krzywym - uśmiechu.
- No, nareszcie! - Nachylił się nad maszyną. - Pozwolisz?
- Pewnie. Przecież wiesz, że nie potrafię tego obsługiwać.
Piła umieszczona była na żyroskopowym wysięgniku, który mocowało się do pancerza. Dzięki temu wspomaganiu Frank mógł nią nią sprawnie operować wkładając w to minimum wysiłku. Opaskę kontrolną założył na nadgarstek, by mogła precyzyjnie odbierać sygnały z jego ścięgien i odgadywać jego intencje i błyskawicznie reagować na komendy wydawane gestami. Podłączył kabel kontrolny do korpusu piły i natychmiast jej plazmowy silnik uruchomił się z cichym pyrczeniem.
Ruszyli wąskim przejściem, z którego wcześniej wyskoczył Demon by po kilkunastu krokach i kilku wybebeszonych stworach stanąć przed solidnymi wrotami. Stanęli po bokach i przez chwilę nasłuchiwali. Wreszcie Benny wdusił przycisk odpowiedzialny za ich otwarcie.
Ostrożnie zajrzeli do środka, cały czas przeczesując wnętrze lufami karabinów. W niepozbawionym okien pomieszczeniu, mimo jasnego dnia na zewnątrz, było zaskakująco ciemno. Mrok w nim panujący miały za zadanie dodatkowo rozświetlać strategicznie ustawione pochodnie. I rzeczywiście oświetlały, nawet dość dokładnie, to co znajdowało się na podłodze.
Migoczący blask ognia odbijał się w niezakrzepłej jeszcze krwi pokrywającej nierówną warstwą niemal całą podłogę komnaty. Znaczną część powierzchni pomieszczenia, zajmowały sterty usypane z nierozpoznawalnych, rozkładających się części ciał, strzępów oderwanych od kości mięśni a nawet niemal kompletnych zwłok. Spośród kilkunastu wbitych na pale Wędrowców kilku jeszcze się półprzytomnie poruszało jęcząc w agonii... Dla nich nie było już ratunku. Ich umysły już opuściły symulację.
Pod jedną ze ścian leżał jeszcze jeden. Był to młody chłopak, o ciele tak zmasakrowanym, że fakt iż jeszcze oddychał zakrawał na niemożliwość. Gdy podeszli bliżej, uniósł lekko zapuchniętą twarz by spojrzeć na nich ocalałym okiem. Nie był w stanie powstrzymać zastygłego grymasu wyrażajacego bezgraniczne cierpienie, którego doświadczał.
- Kim wy... ? - Najwyższym wysiłkiem zdobył się na chrapliwy szept. Nie ważne. Po prostu dobijcie mnie...
- Kolego, z choinki się urwałeś czy co? Pierwszy raz wsadzili cię do DOOMa?/p>
- No tak. Ale...
- Ha! No to pewnie nie wiesz, ze jest tu coś takiego jak energia?
- Wiem... Tylko, że ja...
- Co? Skończyła się? Nieważne. My mamy zapas. Frank, chodź no tu. Podaj skrzyneczkę. O tak, pij młody.
Po chwili rany zasklepiły się i chłopak spróbował wstać. Oczywiście udało mu się to już za pierwszym razem.
- Świetnie. Fizycznie przestaje boleć od razu. Ale umysł jeszcze będzie pamiętał przez jakiś czas. - Oczy młodego rozszerzyły się jeszcze szerzej gdy jego mózg na chwilę sięgnął do z wolna zacierającego się koszmarnego wspomnienia. - Jak się nazywasz chłopcze?
- John, sir. Dziękuję.
- Nie ma za co. Mów do mnie po prostu Frank. A to jest Benny.
- Cześć.
- Cześć. Lepiej już?
- Jasne, sir. To znaczy Ben.
- Dobra chłopcze, powiedz mi jeszcze kto cię tak urządził?
- Ten tam stwór w kącie. Ten z największymi szponami na łapach. A jego z kolei zarąbał Indygowy Gracz.
- Gracz? Jakim cudem cię nie dobił?
- Pewnie myślał, że z tymi flakami na wierzchu już jestem trupem. Zabrał mi tylko broń i sobie poszedł.
- Nosz kurna. My widzieliśmy jeszcze Zielonego. To oznacza co najmniej dwóch w grze. Ciekawy jestem ilu jest aktywnie zalogowanych i jak duża jest ta mapa. Dobra, chodź Ben obejrzymy tego tam... O, kurwa. Baron. No chłopcze, ty to masz na prawdę niefarta. Sam początek gry i od razu Baron.
Żywy Baron wygląda z grubsza tak, jak ludzie kiedyś wyobrażali sobie diabła - stąd jego pełna nazwa to Baron Piekieł. Nagi ludzki tors, pokryty różowa, demonią skórą osadzony na kudłatych faunich nogach a zwieńczony ni to świńską ni baranią rogatą głową. Dłonie zakończone grubymi szponami z na poły organicznego stopu tytanu. Wnętrze dłoni pokrywają pory i szczeliny, przez które wydostaje się zielonkawa plazma, które bestia formuje w zdatne do rzucania zabójcze pociski. Sama skóra dłoni pokryta oparzeniami i przypaleniami od płynnego ognia, którego nawet ten diabelski pomiot nie jest w stanie długo wytrzymać.
Lecz ten Baron nie miał wielkich szans na przeżycie spotkania z Graczem - w jego brzuchu ziała poszarpana wyrwa, którą mogła spowodować jedynie solidna seria z pulsatora plazmowego. Brzegi rany znaczyła usmażona zielonkawa krew potwora. Z wnętrza jamy brzusznej wypływały nędzne resztki jego wnętrzności i spiętrzały się piargiem sięgającym zakrwawionej podłogi. Szpony poznaczone były jeszcze świeżą ludzką krwią. Najpewniej Młodego.
Frank wyjął nóż i wydłubał je ze skóry. Celnie rzucone mogą stanowić cichą i skuteczną broń ofensywną. John w tym czasie podszedł do ściany i coś wcisnął. Uniósł się fragment muru. A za nim... Istna zbrojownia! Rzycili się na niąjak sępy. ZNleźli po kilka sztuk broni identycznej z jużposiadaną i sporo amunicji oraz pakietów energii. Jedyna nowość to karabin maszynowy, który po chwili dyskusji pozwoli zatrzymać Johnowi.
- Skąd o tym wiedziałeś?
- Gracz tam grzebał zaraz po zabiciu Barona. Oczywiście zabrał co tylko zdołał.
- No jasne... Dobra, pora stąd wyjść. Drzwiami nie możemy - krew ścieka po schodach i zostawimy za sobą wyraźne ślady naszej tu bytności. Proponuję przez okno.
Przy jednym z okien znajdował się przycisk otwierający parapet. Zeskoczyli na dół. Znajdowali się u stóp muru jakiejś warowni. Stali na stoku, który parę metrów dalej urywał się zawrotnym klifem, u którego stóp rozpościerał się gęsty las. Z obu stron skarpa podchodziła pod sam mur warowni. Jedyna droga wiodła w dół stoku. Ostrożnie zjechali po zboczu i zagłębili się miedzy drzewa.
* * *
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz