czwartek, 8 marca 2018

Bajka o królewnie Obleśce i siedmiu mendoludkach

Autor: LO, ale dziękuję też innym ludziom za podrzucone żarty

Historia nie dokończona, a szkoda ;-) Dodałem trochę drobnych poprawek w interpunkcji czy konstrukcji zdań by łatwiej to było czytać - ten tekst nigdy wcześniej nie był redagowany, nawet przez mnie ;-). Powstało chyba gdzieś jeszcze w 1 lub 2 klasie LO.


Za siedmioma hałdami, za siedmioma ścieżkami, za siedmioma reaktorami, na potężnej górze wznosiło się warowne miasto, którego dumą i chlubą był ZAMEK. Mieszkał tam - dziesięć lat temu owdowiały - król Żupan wraz ze swoją dwudziestoletnią córką Obleśką. I resztą dworu.

Ożenił był się ostatnimi czasy ponownie, biorąc za żonę kobietę jak on nie młodą - ale nadal piękną - księżnę Nukleonię, która dziedziczyła po zmarłym bezżennie bracie pięć z siedmiu wspomnianych wcześniej reaktorów, tworzących kompleks elektrowni atomowej "Pęknięty Rdzeń".

Jednakże, częste przebywanie w strumieniu swobodnych elektronów i cząstek β miało wpływ na królową. Dziwnym trafem wokół niej działy się różne rzeczy: a to coś poleciało, a to się stłukło albo spadło ze stołu na czyjąś stopę. Chodziły słuchy jakoby Nukleonia posiadała wiedzę tajemną, jednakowoż nie wielu w to wierzyło, wiedząc, że zmutowała i to dość poważnie. Widomą oznaką, zdającą się potwierdzać te przypuszczenia było to, że miała ona cztery ręce. Wprawdzie jej brat miał ich sześć i mogło być to cechą odziedziczoną po dwugłowym ojcu. Jakkolwiek ludzie z nadprogramowymi częściami ciała nie zdarzają się nader często, zwłaszcza na królewskich dworach.

Miała też ona zawsze przy sobie przenośny komputer, który w niepozornej obudowie skrywał potężną moc. Miał on bezpośrednie połączenie z pałacową biblioteką danych i satelitą telekomunikacyjnym krążącym wokół zamkowej wieży.

Tym sposobem wiedziała nie tylko co zdarzyło się kiedyś, ale też, że na przykład teraz stajenny Kopyto błaznował przed pokojówkami z dworu naśladując chód, mowę i koślawą posturę sir Roberta. I gdy ten spostrzegł gałgana, ciężkim ciosem metalem okutej pięści zbył go przytomności i obalił na ziemię, jednakowoż większej krzywdy prócz wstrząśnienia mózgu mu nie czyniąc.

Córka królewska też nie zachowywała się tak, jak szanującej się panience przystoi. Stale uganiała się za książątkami i dworskimi paziami. A nie raz też czujne oko kamery złapało ją na rozdawaniu całusów pospólstwu. Wiecznie żywa i ruchliwa, nie było w zamku drzewa, które by nie nosiło na sobie śladu jej kształtnej nóżki. Ale w końcu przebrała się miarka.

Królowa siedziała za klawiaturą, z zainteresowaniem śledząc życie dworu na licznych panoramicznych ekranach wypełniających komnaty Wschodniej Baszty, którą to Nukleonia obrała za swoją bazę obserwacyjną. Na ścianach wesoło mrugały diody. Gdzieniegdzie radośnie sypnął deszcz iskier gdy jakaś mysz przegryzła przewody wysokiego napięcia z miłym skwierczeniem i odpowiednim efektem świetlnym zwęglając się w łuku elektrycznym.

Wtem widok jednego z monitorów (a właściwie zawartość ekranu, bo przecież nie obudowa) przykuł uwagę królowej. Szybko przełączyła obraz na główny ekran, założyła słuchawki i przekierowała fonię.

- Pas!
- Trzy bez atu!
- No to ja zdaję... dwadzieścia...i cztery...
- Kareta... Ha, rozbieraj się mała!

Rumieniec gniewu i doznanej hańby pokrył zazwyczaj opanowaną twarz królowej. Z wściekłością wypadła z komnaty. Sunąc przez labirynt korytarzy z zaciętością mamrotała pod nosem przekleństwa wraz ze słowami, które powoli układały się w sensowną całość.

- No ja jej dam... Królewska córka... Kuchenny i parobek... Do tego ksiąze Rudolf. I proszę - dobre wychowanie dostała... A niewdzięcznica jedna! Poker rozbierany! I nie - kulturalnie, na komputerze. Wrażeń się smarkuli zachciało?! Będzie je - wywłoka! - miała...

Wpadła do komnaty, gdzie młodzież zabawiała się w najlepsze tą arcyciekawą grą. Chwyciła pasierbicę za kark i wywlokła z na zewnątrz. A następnie zaciągnęła do swoich pokoi, po drodze wywarkując to co mówiła idąc w drugą stronę i dodając trochę nowego:

- Co ty myślisz sobie? Bezczeszcząc imię twojego ojca, hańbiąc siebie i mnie wstyd przynosząc?!
- Ależ matko...
- Nic nie mów. Precz! I nie pokazuj mi się więcej na oczy. Twa stopa na zamku nie postanie!
- Ale...
- Milcz! - królowa cisnęła w pasierbicę tacą z napojami.

Królewna uchyliła się a pocisk wypadł przez okno i rozbił się o bruk. Płyn z rozbitych naczyń zmieszał się i przesiąknął przez glebę i dostał się do podziemnej jaskini. Ciecz opadła na cielsko śpiącego tam smoka Wawelskiego.

- Aaaa.... Co jest?! Kto śmiał? Cholera, już nawet porządny smok nie może się wsypać pod tym zamkiem. Od razu kwasem oblewają! Wynoszę się z tej bajki i lecę pod Kraków.

Ogromne cielsko uniosło się w górę i z szumem skrzydeł odleciało na zachód. Królewna roześmiała się tylko, pokazała królowej język i wybiegła z pałacu.

Królowa zaczęła szaleć po komnacie, klnąc na czym świat stoi i przysięgając krwawą zemstę.

* * *

Obleśka wesoło podskakując szła ulicami Radiogrodu. Za nią jak cień postępował rosły i chmurny drab. Królewna z zaciekawieniem zerkała w ciemną czeluść mijanej bramy gdy wtem silne ręce pchnęły ją obalając na bruk. Brutalne dłonie zdarły jej sukienkę i znaczny ciężar przygniótł jej ciało do kocich łbów wyciskając dech z piersi. Lecz Obleśka nie straciła głowy. Wyszarpnęła nóż zza paska gwałciciela i...

- Arghhh... Moje jaja! Ty suko, co ty zrobiłaś? Psiakrew! Ależ cieknie... Dokąd idziesz?
- Niech cię to gadzie nie obchodzi - wysyczał. - Zgnij tu!

Szybkie kroki oddaliły się, a ciszę panującą wśród zapadającego mroku zakłócały tylko drgnienia dogorywającego ciała, ciche jęki i chlupot krwi między kamieniami. Po chwili, z cichym jękiem, wszystko umilkło. To był na prawdę bardzo rzadko odwiedzany zaułek.

* * *

Przy uliczce Kozi Zad 5 stała karczma prowadzona przez niejakiego Beerstacha. Speluna ta była obskurna i pozbawiona czci a do tego zbieraniną oprychów różnej maści wypełniona. Piwo lało się tam gęsto, tłuste potrawy konsumowano w bezprzykładnej orgii rozrzucając resztki po klepisku. Liczne ryty ozdabiały stoły i ściany. Obok tradycyjnych "Józek kocha Lidkę" czy ":Byłem tu - Zbychu" pojawiały się bardziej fantazyjne jak na przykłąd "Wielu korników w stole" czy "Połamania nóg striptizerkom".

Pomiędzy nogami klientów przemykały się spasione myszy i szczury. Tłuste ich cielska ociekały tanim winem, które zalewało podłogę z dopiero co rozbitej beczki. Co i raz któryś z gości zrywał się z ławy klnąc na czym świat stoi, gdy jakiś gryzoń pomylił paluchy u jego stopy z leżącym obok ochłapem mięsa. Gryząc dotkliwie ostrymi jak brzytwy zębami.

Zza lady wydzierał się - prosząc o ciszę - Beerstach. Wrzucał do drewnianych misek kawały ociekającego tłuszczem mięcha ochlapując sosem gości. Nalewał wódkę do szklanek, w międzyczasie połowę butelki samemu opróżniając prosto z gwinta.

Z kuchni unosił się czarny gryzący dym gdyż kot gospodyni wskoczył na pieczeń. A potem do ognia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz