Sam utwór zawiera też sporo powtórzeń, pętli i wewnętrznych nawiązań - z jednej strony jest to aluzja do zagubienia gracza w skomplikowanych labiryntach map Dooma ale przede wszystkim ma dodatkowy akcent humorystyczny - gdy podobna fraza (lub rym) jest odmieniana i wykorzystywana na rozmaite sposoby. Albo i ten sam, głupkowaty, sposób.
Zwracam też uwagę, na dodaną w treści całkiem pokaźną ilość linków do Wiki Dooma - to dla tych co nie grali lub sporo zapomnieli...
Myszka z trudem skrzypi,
twardziel zgrzyta, iskry sypie.
Podjarany gracz czatuje,
aż się gierka załaduje.
DOOM rozpoczął się mizernie,
przeszłość gry skrywają cienie.
Jego przodkiem był Wolfenstein,
gra potężna niczym kombajn.
Wyżynało się Niemiaszków,
pozbawiało pieski głów.
Strzały, cięcia nożem.
Krew się leje, ekran gorze!
Lufa graczowi się grzeje
a za nim babcia mdleje.
Już wnuczka nie odwiedzi
gdy ten przed komputerem siedzi.
Potem nadszedł DOOM numer jeden,
był wspaniały niczym Eden.
Lecz gdy zjawił się DOOM drugi -
przytomności zbawił ludzi.
Odpaliłem grę z ciekawości...
Już na starcie czyjeś kości.
Za mną, na balkonie, piła łańcuchowa.
Broń to silna, broń to nowa.
Gdzieś na schodach, gości kilku
się panoszy - piłą tnę ich po tyłku.
Krew polała się na beton.
Idę dalej, lecz co to?
Typ kolczasty i brązowy,
ślepia błyszczą z przodu głowy.
Więc wyjąłem swój pistolet
i ołowiu dostał worek.
Znowu jucha kapie.
I następny potwór człapie.
Kulę dostał w łeb,
mózg się rozprysł - zdechł.
Z dłuższą lufą bieży byku,
ściany trzęsą się od ryku.
Gdy wystrzelił z obu luf
hałas z nóg mnie zmiótł.
Wnet powstałem
i zebrałem
jego broń, gdy już leżał
i nogami wierzgał.
Obejrzałem z wszystkich stron -
cóż za piękna broń!
Krytycznym okiem zerknąłem
na mój mały do głów "kołek".
Ruszyłem przed siebie -
dymy snuły się po niebie.
Klepiąc dłonią ścianę
namacałem jakąś jamę.
W jej wnętrzu leżały
tylko kawałki skały.
Lecz gdy lepiej się przyjzałem
amunicję wraz ujrzałem.
Wszedłem do komnaty -
leżą czyjeś gnaty.
Gdzieś spod ściany, ten z kolcami
strzela do mnie nabojami.
Stał na windzie - opuściłem;
piłą go wybebeszyłem.
Wszedłem w krótki korytarzyk,
w ścianie tajny "sekretarzyk".
Nacisnąłem guzik, do komnaty
się wróciłem; znowu mijam czyjeś gnaty.
Patrzę - drzwi się otworzyły,
z cienia kolce wynurzyły.
Bez zwłoki i namysłu,
piąchą sprałem go po pysku.
Przez otwór w ścianie
wyszedłem na polanę.
Panoszyło się ich kilku.
Postrzelałem sobie tylko...
I wróciłem do komnaty -
nadal leżą czyjeś gnaty.
Naprzeciwko jakieś odrzwia,
za nimi kolczasty się ozwał.
Myślę - "Może być gorąco!"
Broń wyciągam dłonią drżącą.
Otworzyłem i strzeliłem,
energii sporo zarobiłem.
I wcisnąłem guzik w ścianie -
skończyło się na tej planszy granie.
W drugiej trochę akrobacji -
zabawiłem do kolacji.
W trzeciej się zrobiło gorzej:
nowe monstra, coraz groźniej.
Lecz ja nic se z nich robiłem.
W mordy piąchą je waliłem.
Ołów sypał się tu gęsto;
mnożyło krwawe mięso.
Tu już trzeba było myśleć,
żeby ziemi nie gryźć.
I chodziło się po kładce,
odbierało "dzieci" "matce".
"dzieci" te bezbronne nie były;
gdy mnie ujrzały najpierw wyły.
Potem wyjmowały spluwy...
Obrywały ołów w głowy.
Taki grubas z maszynowcem,
ciało okrył se pokrowcem.
Nogi mu do brzucha wbiło
wykrzywiło ryło.
Nie uwierzysz - on wygląda tak normalnie!
Gdy oberwał - rozpadł się koszmarnie
Ciekaw jestem, któż ich spłodził?
Gdy przez sen po klawiaturze bredził.
Toż to są mary senne!
(Ale mózgi mają denne:
nie uważa, do mnie strzela
a zza rogu twarz przyjaciela.)
Potwór głupi nie przypuszczał,
że nas w labiryncie dwóch.
Kumpel strzelił - potwór trup.
potem stanął nad nim i się śmiał.
Dalej szliśmy już razem.
Zaleciało jakimś gazem.
To wąwozem płynął ściek brudny -
gospodarz nie jest zbyt schludny.
Myślę, że nie dobrze wchodzić tam,
niebezpieczny taki szlam.
Kolega w strumyk wpadł,
i natychmiast zbladł.
Wyskoczył jakby porażony;
rzeczywiście - poparzony!
Kwas w tej cieczy jest trujący
albo inny płynek żrący.
Przydałby się jakiś strój
by bezpiecznie wejść w ten gnój.
Znaleźliśmy kombinezony -
to przed ściekiem schrony.
Więc idziemy se kanałem,
znowu śmierdzi jakimś kałem.
Jakiś cień przy ścianie -
zaraz typ dostanie lanie.
Potwór duży, przezroczysty,
oddech stwora niezbyt czysty.
Wygarnąłem w niego z działa -
szczena mu się rozleciała.
Lecz pokąsał mnie dość ostro
więc go przerobiłem w błoto.
Zza zakrętu drugi bieży.
Strzeliliśmy - stworek leży.
Ten już nie był przezroczysty,
ale oddech też nieczysty.
Z kształtu jak ten poprzedni
lecz różowy pysk się ślinił.
Żółte gały wyłupiaste,
zęby czterograniaste.
Kombinezon z nagła zgrzytnął -
mocy kwasu nie wytrzymał.
Rzuciliśmy się na schody,
byle dalej od tej "wody".
Lecz tam z góry, jakiś wróg,
rycząc z nóg nas zmiótł.
Latający łeb czerwony,
pysk ma całkiem niegolony.
Gdy otwiera japę
strzela jakimś jadem
Brzucho się mu elektryzuje
pluje na nas i zezuje.
Wpakowaliśmy w niego plazmy tonę:
skończył potwór życie zgonem.
Oko mu chlapnęło na wierzch
z ciała cały duszek pierzchł.
Po schodach wyszliśmy na korytarz -
tam pod ścianą stoi lichtarz.
Gdy podszedłem coś się otworzyło,
z głębi jamy coś zawyło.
Ciemny pokój, wewnątrz stwór.
Pocisk rozbił się o mur.
Potwór dostał odłamkami
pokrył deski wnętrznościami.
Na podłodze jakiś klucz.
Wziąłem - potwór zaczął tłuc.
Drzwi się gdzieś otworzyły
a potwory w środku wyły.
Wybiegli dwaj włochacze,
na rękach mieli siekacze.
Długie szpony tytanowe;
dziurawili Impa głowę.
Nogi pod nami się kolebią,
potwory strzelają zieloną flegmą.
Więc my do nich też zielono...
I zrobiło się czerwono.
Gdy potwory się rozpadły
blaski plazmy z wolna bladły.
Zza zakrętu szkielet idzie,
za nim piesek Impy gryzie.
W tym burdelu trudno żyć.
Trzeba wroga ostro bić.
Kościsty z głębi rakietami wali,
podmuch ścianę tuż osmalił.
"Rety! On nimi steruje!
Zaraz w mordę mu wypruję!"
Skoro on tu grubo tłucze
trzeba drania skopać, kurczę!
Dwa pociski poleciały
i ażurowego rozsypały.
Kolejny level kończy się.
Jeszcze potwór ślini się.
Tu teleport rzuca nas,
Omijamy stary właz.
Startujemy w jakimś dole
plecak leży na podłodze.
Jakiś guzik siedzi w ścianie,
naduszony - podniósł jamę.
Na powierzchni cztery wieże,
na ich szczytach jakieś śmiecie.
Dookoła są krużganki;
kolumny robią tu za flanki.
Śmiecie ogniem się odezwały,
tłuste potwory pokazały.
Walą do mnie i w kolegę,
nie ma głupich - biegnę.
Za kolumną się schowałem
i we wroga celowałem.
Gdy już dobrze wymierzyłem
prosto w czerep wystrzeliłem.
Pocisk mój tam nie doleciał,
potwór zbyt wysoko siedział.
Sunąc między pociskami,
kryłem się za kolumnami.
Jakiś przycisk był na murze -
potwór już nie będzie w górze.
Kolumienka się schowała,
odsłoniła drania.
Gdy już wszyscy czterej padli,
otworzyły się gdzieś drzwi.
Wyleciały z jam pająki -
metalowe lśnią pałąki.
Sieką z plazmagunów gęsto,
sypie się z nas mięso.
Musieliśmy ostro dogryźć im,
aby zniszczyć pomiot psi.
Gdy ostatni trup -
piąty zjechał słup.
Na powierzchni guzik był.
Wciśnięty - poziom skończył.
Wykańczamy kolejne poziomy,
coraz to i nowe stwory.
Lecz i starych coraz więcej,
broń strzelając rani ręce.
Taki chudy, pazurzasty,
skórny wór ciut przyciasny.
Coś jak magik tu czaruje,
potem ogniem pluje.
Bestia niebezpieczna jest,
upierdliwa niczym giez.
Wskrzesić innych umie -
lepiej spieprzaj, kumie!
Albo inny - cały cyborg,
wielki niby Gork.
Bydle pancerne jest,
a i siecze fest-a-fest.
Długo smażyć trzeba go
nawet plazma robi dno...
Gościu znika w kłębach mięsa,
nie zostaje ani kęsa.
Znowu skądś wypełzły śmiecie,
kumpel po nich wzrokiem miecie.
Patrzę też i ja,
co to za maszkara zła.
Nogi stworu krótkie ma.
Nadgniłymi zębiskami zgrzyta.
W łapach ma dwa miotacze -
ależ strzela! Ja pierdaczę!
Ostro trzeba wwalić mu
aby runął w dół.
Lub rozchlapał się na ścianie -
wtedy szybkie ma konanie.
Wędrujemy korytarzem,
znowu jedzie jakimś gazem.
Znowu łeb na nas wypada,
leci w czachę kul gromada.
Łeb ten nie jest już czerwony,
wręcz przeciwnie - jest brązowy.
Rogi ma on ponad okiem.
Fale czaszek, na nich ogień.
Myślę, trzeba sprawdzić broń
by się nie zacięła - Buddo chroń!
W ręku mocny kastet
a nie głupi pet.
W kaburze Beretta,
broń to już nie ta...
Na plecach dwa shotguny
Błyszczą bardzo rury trzy.
W drugim ręku - maszynowiec,
na ramieniu - rakietowiec.
Mej nogi się trzyma
energetyczna szyna.
Do prawej przymocowane
dwa plazma-gun'y.
Na piersi o pancerz brzęczy
BFG dziewięć tysięcy.
Plecak pełny amunicji -
nie zawołaj tu policji.
Zbroję też na sobie mam
a na głowie kask trzymam.
Leży jakaś czarna skrzynka
Na niej krzyż, nie linka.
Gdy ją zabrałem
posiadaczem się stałem:
Bardzo mocny kastet to
Szybko wypleni wszelkie zło.
Stwór trafiony się rozpada -
dziesięć metrów dalej pada.
Posuwamy się tunelem,
Ściany drżą wystrzałów echem.
Na podwórzu stwór ogromny,
nasz arsenał przy nim skromny.
Jakiś mózg na szczudłach,
fizjonomia ciut wychudła.
Pod "brzuchem" ma automat...
Lecą kulek grona.
Grzejemy do niego z dział.
Kolega w głowę zarwał!
Lecz potwór rozpadł się wśród syfu,
zwojów mózgu tu bez liku.
Podchodzę do kumpla,
jeszcze oddycha.
Szyna energii ledwo zipie
a tu potwór z działa sypie.
Dałem rannemu energii z apteczki.
(Pierdolnęły gdzieś beczki.)
Potwór roztrzaskany,
a nas bolą rany.
Więc szukamy uzdrowienia
albo z planszy wybawienia.
Znaleźliśmy to drugie wcześniej -
w energetyczny wpadamy lej.
Ostatni już poziom gry
z oczu spędza sny.
Warto użyć by zaklęcia,
lecz końcówka zostanie odcięta.
Gdy tak sobie drałowałem
opadający sufit ujrzałem.
Ledwo dałem stamtąd nogę
gdy on stuknął o podłogę.
Mrówki przeszły mi po grzbiecie -
ależ sufit ten to gniecie!
Gdybym stamtąd dyla nie dał,
długo już bym nie grał.
Przede mną rozgrywka finałowa -
aż mnie trochę boli głowa.
Boss zajmuje kawał ściany...
Nie ma rady - gramy.
Szefu strzela pociskami
niczym Joker kawałami.
Z każdej kulki takiej
monster nowy się wykluwa.
Trudna sprawa - strzelam bossa,
ale nic to - jakby dostał ledwie klapsa.
Wiec wyjąłem rakietnicę
i opuściłem przyłbicę.
Brakuje dokładnie 44 wersów... Znamienna liczba... (A może 48? Meh... Możliwe też, że numerację gdzieś po drodze w oryginale pokręciłem.) Pamiętam, że zostały dopisane (trochę później niż pozostałe) w jakimś zeszycie... Powodzenia... Pewnie już dawno diabli wzięli... Ale może jeszcze na nie przypadkiem natrafię Albo Endrju ;-)
Albo któryś z nas dopisze współcześnie... ;-)